Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Remoo z miasta Tczew. Od maja 2014 przejechałem 62972.71 kilometrów w tym 3810.86 w terenie. Wcześniej nie prowadziłem statystyk. Jeżdżę z prędkością średnią 23.89 km/h, czasem szybciej, czasem wolniej.
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Drużyna






Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:195.83 km (w terenie 4.08 km; 2.08%)
Czas w ruchu:09:16
Średnia prędkość:21.13 km/h
Maksymalna prędkość:37.60 km/h
Suma podjazdów:858 m
Suma kalorii:5069 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:65.28 km i 3h 05m
Więcej statystyk

Dojazdy do pracy w lipcu 2016 - podsumowanie

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 02.08.2016 | Komentarze 0



Jak co miesiąc, podsumowanie dojazdów do i z roboty.
Ogólnie lipiec z powodu remontu w mieszkaniu okazał się być rowerową porażką :(




  • DST 50.19km
  • Teren 3.38km
  • Czas 02:10
  • VAVG 23.16km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1742kcal
  • Podjazdy 244m
  • Sprzęt Merida Crossway do wszystkiego
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwila oddechu

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 0



Dosyć ponury i pochmurny poranek. Temperatura około 18 stopni.
Wstałem wcześnie żeby złapać kolejną chwilę oddechu i psychicznie się zresetować. Po powrocie oczywiście dalsza walka z łazienką :)




Kategoria C - 50-69km


  • DST 102.23km
  • Teren 0.70km
  • Czas 04:49
  • VAVG 21.22km/h
  • VMAX 37.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 3327kcal
  • Podjazdy 614m
  • Sprzęt Merida Crossway do wszystkiego
  • Aktywność Jazda na rowerze

Iława - Tczew

Sobota, 16 lipca 2016 · dodano: 16.07.2016 | Komentarze 0


Trzy cele na dzień dzisiejszy:
po pierwsze - iść na rower;
po drugie - przejechać 100 kaemów;
po trzecie - zrezygnować z okolicznych wyświechtanych szlaków na rzecz czegoś nowego.

Remont łazienki wchłonął cały mój urlop, a do końca jeszcze daleko. Dzisiaj ostatni dzień wolnego, który postanowiłem w końcu poświęcić w całości samemu sobie. Wybór sposobu spędzenia tego dnia nie mógł być inny jak tylko rowerowa wycieczka. Naprawdę zdążyłem już solidnie zatęsknić za szumem wiatru w uszach i komarami w zębach. Przez dwa tygodnie rower zdążył się już nieźle zakurzyć.

Żeby znowu nie objeżdżać okolicy, gdzie zdążyłem poznać już każdą nawet najmniejszą dziurę w asfalcie, zaplanowałem przejechanie trasy Iława - Tczew.
Prace remontowe zakończyłem wczoraj dosyć wcześnie, żeby dobrze się wyspać, bo rano trzeba wstać i zdążyć na pociąg.
Pobudka o 4:30, solidne śniadanie, kawa, lekki plecak z aparatem na grzbiet i wio! na dworzec PKP.
Pogoda zapowiada się całkiem sympatyczna.



Ciapąg przyjeżdża punktualnie i również według rozkładu o 5:55 wyrusza na południe. W wagonie "rowerowym" dwóch panów pod sześćdziesiątkę i towarzysząca im nieco młodsza pani. Cała trójka to trekkingowcy - rowery objuczone bagażami. Chyba wracają z jakiejś dłuższej wycieczki. Oprócz nich jegomość również pod sześćdziesiątkę zajęty w głównej mierze drzemką oraz gość chyba trochę młodszy ode mnie i tak zajęty klikaniem w telefon, że nawet nie raczył odpowiedzieć na moje grzeczne "Dzień dobry".

Malbork. Dwóch trekkingowców żegna się i wysiada. Wraz z panią która została (jedzie do Olsztyna) przestawiamy nieco rowery żeby się nie poprzewracały bo zapiąć ich nie ma gdzie. Pani zapada w drzemkę.
Gdzieś za Prabutami na niebo nasuwają się szaro-bure chmury.

Susz. Pociąg zatrzymuje się na stacji. Przez chwilę nic się nie dzieje. Nagle gość klikający bez przerwy w telefon zrywa się, łapie swój dość objuczony wszelkiej maści torbami i torebkami rower stojący pod samą ścianą wagonu i przerzuca go nad rowerami moim i śpiącej pani - zbudowany solidnie to i krzepę ma. Niestety źle obliczył wysokość albo swoją siłę i koło zahacza o kierownicę mojego pojazdu. Rower mój i pani lądują na podłodze wagonu. Klikacz bez słowa "przepraszam" w pośpiechu opuszcza pociąg. Było nie klikać tylko pilnować stacji! Na szczęście oba pozostałe rowery bez uszkodzeń.

Bez dalszych przygód i wynudziwszy się nieco docieram do Iławy.
7:13. Pochmurno, temperatura nieco ponad 16 stopni. Szału nie ma, ale na razie nie pada. Aura na rower jest ok, tylko brakuje nieco słoneczka, ale już zdążyłem przez ponad 40 lat nauczyć się że nie można mieć wszystkiego :)

Przed dworcem kolejowym wita mnie lokomotywa. W Tczewie też mamy podobną, tylko że ta prosi się o gruntowną renowację. Lubię stare pociągi więc to miły akcent na dzień dobry.


Iławę zwiedzam tyle co nic. Niepokoi mnie nieco pogoda, chociaż meteo wielkich ulew nie zapowiadało. Niemniej jednak trzeba jak najszybciej wyruszyć w trasę, żeby w przypadku jej przymusowego skrócenia zaliczyć chociaż trochę kilometrów.
Przejeżdżam obok ratusza. Ładny budynek, zieleń dookoła. Sympatycznie. Szkoda tylko że pogody na zdjęcia nie ma.



Kieruję się w stronę drogi wojewódzkiej nr 515, którą będzie przebiegała większość mojej wycieczki. Przy wyjeździe z miasta żegna mnie Pan Hydrant :)



Pomykam żwawo w kierunku na Susz. Właściwie "pomykam" to nieadekwatne określenie, raczej "oceniam możliwości" po dwutygodniowej przerwie. Nie chciałbym spuchnąć już po 40 kilometrach.

Susz. Miasteczko niewielkie. Wjeżdżam na chwilę i zahaczam o rynek. Trochę zieleni na środku sporego placu, jakieś ławeczki, brukowane uliczki i gotycki kościół z dachem dzwonnicy pokrytym gontem - coraz rzadszy widok nawet w przypadku zabytkowych budynków. Poza tym wokół centralnego placu w miasteczku polski standard, czyli bank, lumpeksy, jakieś lokale usługowe. Tego co otacza rynek chyba nawet nie można nazwać kamienicami, bo wygląd budynków jest raczej dosyć nowoczesny.



W jakimś spożywczaku napełniam wyschnięty bidon i jadę dalej w kierunku Dzierzgonia.
Po paru kilometrach w Kamieńcu wreszcie napotykam coś godnego sfotografowania. Ruiny późnobarokowego pałacu. Niestety radość moja trwała krótko. Teren ogrodzony na dwa metry wysoko, a zakończenia prętów ostre.
Dostrzegłem jakiegoś tubylca koszącego trawę przed posesją więc zasięgnąłem języka czy można się tam jakoś dostać.
"Tak. Tam je brama. Powinna być łotwarta. Tam dalej jest ścieżka. Tam chodzą różni" - mówi tubylec
Pytam więc czy ktoś tego pilnuje, czy tylko tabliczki że teren prywatny.
"Nie chyba nikt nie pilnuje. Tam przez te brame pan pójdzie. Tam na budynku jest taki ładny herb wyrzeźbiony"

Podjeżdżam więc do rzeczonej bramy. Faktycznie otwarta (znaczy kłódki na niej nie ma), a za bramą kawałek placu wyłożonego betonowymi płytami, a dalej faktycznie widać jakąś ścieżkę. Problem w tym, że po lewej stronie placu widzę otwartą oborę w której znajdują się krowy. Krowy to oczywiście nie problem. Większym problemem będzie zapewne ktoś kto tych krów dogląda i być może ma również moc sprawczą aby wyrzucić mnie stamtąd na zbity pysk. A już na pewno problemem są dwa pałętające się psy. Jazgotu nie robią, ale to nie znaczy że będą przyjacielsko nastawione kiedy znajdę się za bramą. Ryzykować w najlepszym przypadku poddarte portki dla zdjęcia? Raczej nie.
Zadowoliłem się zdjęciem zza ogrodzenia. Udało mi się nawet za pomocą zooma uwiecznić wspomniany herb. Rzeczywiście ciekawy i to chyba jedyna cała rzecz jaka pozostała z budynku. W lepszych czasach pałac prezentował się całkiem okazale, co można zobaczyć na zdjęciach na tablicy informacyjnej.





Czas ruszać dalej. Dojeżdżam do Dzierzgonia. Przelatuję przez miasteczko, a właściwie przelatuję tylko do połowy, bo dalej czeka kilka solidnych stromych podjazdów (Dzierzgoń leży w dolince). Pokonuję je mozolnie przekonując się jednocześnie że dłuższa przerwa w jeździe rowerom zupełnie mi nie służy i że moja kondycja spadła do niepokojąco niskiego poziomu.

Za Dzierzgoniem w wiosce o nazwie Ankamaty (brzmi zdecydowanie jak koniec świata) dostrzegam w oddali na wzgórzu pozostałości wiatraka. Szybko odnajduję polną drogę dojazdową i po kilku minutach docieram na miejsce.
Z wiatraka została tylko część murowana.
Wspinam się z rowerem na górkę mimo że ciężkawe chmury nie wróżą nic sympatycznego.



Robię odpoczynek. Zjadam drugie śniadanie, uzupełniam płyny.
W środku wiatraka zachowały się jakieś drewniane wsporniki podłogi piętra i nawet częściowo obłupany kamień młyński leżący pośrodku konstrukcji. Poza tym typowa polska rzeczywistość - na ścianach malunki o wątpliwych walorach artystycznych i potłuczone butelki po napoju bogów.




Telefon od żony. "Żyjesz? Gdzie jesteś?" Odpowiedź: "Nie wiem" chyba niewiele jej mówi więc dorzucam że powinienem zlądować w domu w okolicach godziny trzynastej i że wóz techniczny raczej nie będzie potrzebny bo pomimo braku kondycji powinienem dotrzeć o własnych siłach :)

Jadę dalej. Deszczu na szczęście nadal nie widać, za to zaczynają się problemy natury fizycznej. Kolejne kilka długich górek daje o sobie znać bólem łydek. Na razie to tylko standardowe "zmęczenie materiału" ale odpuszczam nieco i pedałuję na niższych przełożeniach.
W sumie od spotkania z wiatrakiem nie wydarzyło się już nic specjalnie ciekawego. Mijam kolejne wioski o dziwacznych nazwach. Poliksy, Ramoty i inne fajne nazwy przelatują przed moimi oczami na tablicach.
W Nowej Wsi Malborskiej robię krótką przerwę przed spożywczakiem. Napełniam płynem bidon i siebie pożerając przy okazji smaczną świeżutką drożdżówkę z budyniem.

Przejeżdżam przez Malbork. Na wylocie korek na 2 kilometry z powodu budowy nowego mostu przez Nogat. Przypomina mi się gleba zaliczona tutaj w zeszłym roku :) Cieszę się że jadę rowerem i mogę prześlizgnąć się obok stojących w sznureczku pojazdów.
Dalej znienawidzony przeze mnie odcinek krajowej 22-ki Malbork - Gnojewo. Brak pobocza, ruch jak w Paryżu i obrywanie samochodowych lusterek o rowerzystów. Jakoś przetrwam te parę kilometrów.
Nogi bolą już solidnie. Zazwyczaj pokonuję ten odcinek ze średnią w porywach do 27 km/h, dzisiaj kulam się 20 km/h.

Za mostem przez Wisłę w Knybawie skręt w kierunku Tczewa. Zaczął się remont dojazdówki do miasta i napotykam wahadełko. Stoję chwilę jako pierwszy w kolejce. Nie chce mi się czekać na zmianę światła. Przemykam przez ten odcinek zamkniętym lewym pasem. Jeszcze nie zdążyli rozebrać asfaltu i jest weekend więc budowa stoi.

Docieram do domu. Mimo obaw, o własnych siłach.
Spodziewałem się nieco bardziej ciekawej trasy. Może gdyby było bardziej słonecznie to uwieczniłbym kilka ciekawych pofalowanych krajobrazów. Na pewno cieszę się że znowu trochę popedałowałem i w dodatku oglądałem inne okolice niż te znane mi na co dzień :)