Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Remoo z miasta Tczew. Od maja 2014 przejechałem 62972.71 kilometrów w tym 3810.86 w terenie. Wcześniej nie prowadziłem statystyk. Jeżdżę z prędkością średnią 23.89 km/h, czasem szybciej, czasem wolniej.
Więcej o mnie.

Follow me on Strava

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Drużyna






Archiwum bloga

  • DST 187.90km
  • Czas 07:02
  • VAVG 26.72km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 173 ( 96%)
  • HRavg 144 ( 80%)
  • Kalorie 5133kcal
  • Podjazdy 1341m
  • Sprzęt Sensa Trentino SL 105
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowy rekord odległości

Sobota, 18 sierpnia 2018 · dodano: 23.08.2018 | Komentarze 0


Nadszedł już czas, żeby pokręcić coś po Kaszubach. Oczywiście najpierw trzeba tam dojechać, więc przy okazji można spróbować przeskoczyć dotychczasowy osobisty najdłuższy dystas pokonany jednorazowo rowerem.
Akurat dzisiaj czasu w bród. Nigdzie mi się nie spieszy. Dopiero na popołudnie mam coś zaplanowane ale do tego czasu powinienem być z powrotem.
Przed startem standardowo zjadłem kanapkę i popiłem kawą. Jeszcze jakiś buła na drogę do plecaka, zatankowanie dwóch bidonów i można ruszać. Batoników nie zabrałem bo ostatnio mają jakąś dziwną tendencję do roztapiania się w plecaku. Lepiej kupić po drodze w miarę potrzeby.

Wyjazd nastąpił około 6:30. Wbrew moim obawom pogoda nie wyglądała najgorzej. Rano troszeczkę chłodno - około 14 stopni - co spowodowało że postanowiłem narzucić na siebie bluzę z długim rękawem. Pierwszy raz od dawna. To dla mnie znak że lato powoli się kończy i już niedługo ubieranie się "na cebulkę" będzie na porządku dziennym.
Zanim wyjechałem z Tczewa zawitałem jeszcze do bankomatu, bo znając życie, do kaszubskich lokalnych sklepików cywilizacja jeszcze nie dotarła i może być problem z płatnością kartą. Gotówka to gotówka - nie potrzebuje terminala i nie odmawia połączenia z bankiem.
Bluza okazała się dobrym wyborem, bo po opuszczeniu miasta wśród pól zrobiło się jeszcze chłodniej.

Początkowa droga niejako w standardzie: Tczew, Skarszewy, Nowa Karczma, Kościerzyna. Jeździłem tędy już tyle razy, że znam każdy zakręt i każdą dziurę w asfalcie (oprócz tych nowych które od czasu do czasu się pojawiają).
Już od rana było pochmurno, a za Skarszewami zaczął kropić deszcz. Na szczęście gdzieś na horyzoncie przebłyskiwało błękitne niebo. Lekki wiaterek dawał szansę na to, że chmurzyska zostaną przepędzone.

Z tymi Skarszewami to jest tak, że w tym rejonie istnieje chyba jakaś tajemnicza pogodowa "czarna dziura". Już nieraz zdarzało mi się wyjechać z Tczewa w tamtym kierunku, a po minięciu Skarszew nagle okazywało się że byłem kompletnie nieprzygotowany "ubraniowo" do wycieczki. W Tczewie sucho, tam pada. W Tczewie wiosna, w Skarszewach błoto pośniegowe. U nas spokój a tam wieje. Nie wiem, może coś w tym jest albo to ja po prostu mam jakiegoś pecha kiedy wybieram się w tamtym kierunku.
Tym razem nie nastąpił jakiś wyjątek i kiedy dojechałem do Nowej Karczmy spoza chmur zaczęło przebijać się słońce.

Jak na razie pedałowałem w miarę oszczędnie i bez ciśnienia. W końcu chcę pobić swój rekord odległości a nie szybkości i tak naprawdę nie wiem jak rozłożyć siły. Planuję dystans coś około 200 kilometrów. Mój dotychczasowy rekord to o 50 mniej. Niby niewiele ale mając na względzie teren, który na Kaszubach na pewno nie jest płaski, a już zwłaszcza w okolicach Wieżycy, lepiej się trochę oszczędzać, bo nie chciałbym zakończyć podróży na jakimś dworcu kolejowym czekając na pociąg :)
Z Nowej Karczmy drogą numer 221 pojechałem do Kościerzyny. Na tym odcinku mogłem trochę przyspieszyć. Długie odcinki z górki i niezbyt strome podjazdy dają taką możliwość więc czemu nie skorzystać. Cały czas jednak miałem w głowie że jeszcze sporo kilometrów przede mną i nie można się "spalić" zbyt szybko.



Do centrum Kościerzyny tym razem nie wjeżdżałem. Po wjeździe do miasta szybko przeskoczyłem na krajową 22-kę i popedałowałem na Gdańsk, żeby po kolejnych 14 kilometrach osiągnąć pierwszy cel wycieczki, czyli Szymbark i zjazd w lewo, w kierunku Stężycy. Po drodze słoneczko już całkiem wyjrzało zza chmur i można było zmienić bluzę na koszulkę.



Następne 7 kilometrów moje nogi sobie odpoczywały. 4-6% spadku daje możliwość solidnego rozpędzenia roweru. Droga nie ma ostrych zakrętów i bardzo miło się tam zjeżdża. Niestety w połowie trafili się panowie naprawiający nawierzchnię. Trzeba było zwolnić, ale oznaczało to tylko tyle, że nogi odpoczywały o parę chwil dłużej więc tym lepiej dla nich :)
Tak czy inaczej dojechałem do Gołoubia, gdzie przy dworcu kolejowym urządziłem sobie krótki piknik. Buła zniknęła, podobnie jak reszta napoju chłeptanego porcjami po drodze.




W lokalnym sklepiku zakupiłem batonik i zatankowałem bidony. Czas ruszać dalej.
W Stężycy dylemat: jechać w prawo wzdłuż Jeziora Raduńskiego Górnego, czy pomykać prosto i okrążyć je nadrabiając parę kilometrów? Ostatecznie wybrałem drugą opcję i pojechałem przez Klukową Hutę (prawie cały czas pod górę) i Borucino (gdzie zatrzymałem się na chwilę między jeziorami).



Dalej pomknąłem w Kierunku Brodnicy Górnej. "Pomknąłem" to tak nie do końca gdyż znowu często trzeba się było wspinać mając na uwadze, że na liczniku stuknęło dopiero 100 kilometrów, a do domu daleko.
Za Brodnicą Górną punkt widokowy "Złota Góra" i skręt do Brodnicy Dolnej. Tytaj znowu odpoczynek dla nóg. Z niewielkimi wyjątkami dość ostro z górki aż do Ostrzyc. Później znowu trochę płaskiego, trochę pagórków i trochę z górki aż wreszcie w pobliżu stacji SKM Wieżyca rozpoczął się najtrudniejszy w dniu dzisiejszym podjazd. Najtrudniejszy, bo najbardziej stromy. Dystans niewielki bo to zaledwie niecałe 2,5 kilometra z nachyleniem od 3% do 5%. Drugi podjazd w Szymbarku specjalnie wybrałem na zjazd, gdyż jest dłuższy, a ja z natury jestem leniwy :)
Kiedy dojechałem z powrotem do drogi krajowej nr 20 zdążyłem się dość solidnie zasapać, ale ogólnie dałem radę na małych przełożeniach i z wysoką kadencją. Ścianka w Gliczarowie to może nie jest, ale takiego amatora jak ja zmęczyć potrafi.



Na liczniku stuknęło 120. Doszedłem do wniosku, że czas najwyższy aby pochłonąć jakiś ciepły posiłek. Nie będąc wybrednym zatrzymałem się już po kilometrze w przydrożnym przybytku z wielkim napisem "BAR".
Niestety rozczarowałem się gdyż bardzo miła pani poinformowała mnie że ciepły posiłek owszem (flaczki, zraziki, pulpety tudzież jakiś kurczak) jak najbardziej się znajdzie ale tylko z "gotowca" ogrzewany w mikrofali. No i żadnych dodatków typu ziemniaki lub ryż nie należy się do tego spodziewać.
Z natury nie jestem wybredny i moje podniebienie oraz żołądek przyjmują w zasadzie wszystko co da się zjeść, ale akurat nie miałem ochoty na żarło ze słoika. Zakupiłem więc u pani batonik, kolejną porcję płynów i wielkiego loda "Magnum" którego pożarłem przed wyruszeniem w dalszą drogę.
Dość szybko dotarłem do Egiertowa, gdzie ku mojej radości ujrzałem pizzerię. W środku okazało się że serwują również makarony w różnej postaci. Pizza mogła okazać się dość ciężkim posiłkiem w trakcie dalszego pedałowania, więc zdecydowałem się na tagiatelle ze szpinakiem i gorgonzolą. Do tego nie mogłem odmówić sobie butelczyny piwa bezalkoholowego.
Muszę przyznać że posiłek za który zapłaciłem 19 złociszy (nie licząc piwa) był smaczny i w ilości która zaspokoiła mój głód. Nie wiem jak tam smakuje pizza, ale makaron jak najbardziej polecam.



Teraz znowu dylemat. Jechać prosto na Nową Karczmę, czy okrężną drogą przez wioski do Przywidza. A co mi tam... jak się orać to na całego. Droga przez wiochy była mi znana. Połowa bardzo przyjemna, bo cały czas dość ostro w dół (2-3%). Druga połowa to wspinaczka do samego Przywidza. Poszło jednak sprawnie, aczkolwiek moje nogi zaczęły już odczuwać kaszubskie pagórki i zastanawiałem się czy czasem nie przeliczyłem się nieco. Najprawdopodobniej chwilowy kryzys był spowodowany przerwą na posiłek - nogi ostygły i trzeba je było znowu rozgrzać.

Dalej ruszyłem do Trzepowa, gdzie na stacji paliw uraczyłem się małą kawą i znowu uzupełniłem zapasy płynów, które w tajemniczy sposób zaczęły znikać nieco szybciej. W sumie nic dziwnego bo wysiłek spory i temperatura również wzrosła do 25 kresek.
W Trzepowie skręt w lewo i kolejna wspinaczka przez 8 kilometrów aż do Miłowa.
Dalej poszło z górki i to dosłownie. Kilka kilometrów nogi mogły znowu nic nie robić. Można się tu rozpędzić do 40 km/h praktycznie nic nie robiąc. Trzeba tylko uważać na ubytki w asfalcie które dość licznie pojawiają się na skraju drogi i omijać je zgrywając to w czasie z unikaniem pędzących aut.
W Warczu zonk. Ruch wahadłowy z powodu naprawiania wspomnianych wyżej dziur w jezdni. Stałem na czerwonym chyba z 5 minut jak nie dłużej i zdążyłem przez ten czas opróżnić pół bidonu.

Wreszcie można było ruszyć dalej. Za rondem w Jagatowie kolejny bardzo sympatyczny odcinek z górki aż do Wojanowa. Tutaj odbiłem w prawo i przez Rusocin dotarłem do krajowej 91-ki, którą dotarłem do domu uzupełniając jeszcze po drodze płyny na stacji paliw w Pszczółkach.
W ten sposób ustanowiłem swój nowy osobisty rekord pojedynczej wycieczki - 187,9 km. Żeby dobić do 200 niestety zabrakło mi troszeczkę czasu, a zaplanowanego spotkania przełożyć nie mogłem.
1340 metrów przewyższeń pewnie jutro będę czuł w nogach, ale co tam :)







Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!